Na wyjazd do Holandii
wybrałem się na przełomie maja i czerwca z dwoma kolegami.
Wyprawa trwała dziesięć zimnych dni i nocy. Niemcy w większości
przejechaliśmy pociągami korzystając z możliwości podróżowania
weekendowego na Schönes-Wochenende-Ticket. Mimo trasy rozplanowanej
na kilka przesiadek, nie odczuwa się uciążliwości podróżowania
koleją po Niemczech. Pociągi są świetnie skomunikowane, zmiana
peronów nie stanowi problemu, ponieważ korzysta się z wind.
Obładowane rowery wprowadza się do wagonów jednoosobowo i
bezstresowo, gdyż perony i podesty w wagonach są na jednym
poziomie. Wiem, wiem, u nas w kraju tego zrobić się nie da! W
każdym pociągu jest wiele pomieszczeń na rowery. Niekiedy jednak
bywa ciasno, bo rowerzystów przybywa, ale jakoś wzajemnie
przyjaźnie się upychamy. Z miejscami siedzącymi problemów nie ma.
Rozwikłaliśmy już też, po wielokrotnych przejazdach przez Berlin,
system naprzemianległej komunikacji windami na dworcu głównym. W
niektórych pociągach można nawet podładować baterie i telefony
komórkowe, z czego skrzętnie korzystałem. Takie warunki zachęcają
do wyjazdu do Niemiec lub przejazdu przez nie, dalej na zachód, co
też praktykujemy. W tym roku wybieramy się jeszcze w Alpy
szwajcarskie. Granicę holenderską
przekroczyliśmy już na rowerach i po Holandii też Uwagę przyciągały różnorodne typy
rowerów, a już szczególnie te, wyposażone w drewniane „skrzynki”
bagażowe, w których rodzice wożą dzieci. Niekiedy nawet trójkę!
Podziwialiśmy niedoścignioną dla nas umiejętność posługiwania
się telefonami w czasie jazdy, a szczególnie - nagminne korzystanie z
internetu lub pisanie SMS-ów! Widać to na wielu zdjęciach. Na
promach, którymi często pływaliśmy, głównie przez rzekę IJ
(nazwa pisana dwoma dużymi literami), poza telefonami młodzież
świata nie widzi! Zwiedziliśmy po drodze Arnhem ze słynnym mostem
z II wojny światowej i Nijmegen. Na zachód od nich przejeżdżaliśmy
przez pola dawnych krwawych bitew. Nie odmówiłem sobie posiedzenia w centrum miasta na Placu Dam, pod pomnikiem Pamięci Ofiar II Wojny Światowej, na którego schodach siedzą młodzi ludzie z całego świata. W latach 1969-70 plac i schody pod monumentem stały się światowym centrum hippisów. "Dzieci kwiaty" biwakowały i spały pod tym pomnikiem w śpiworach, kontestując swoją niezależność, popalając sobie marihuanę. Pod tym narodowym monumentem co roku 4 maja w Dniu Poległych, królowa Beatrix składa kwiaty (właściwie Beatrycze Oranje-Nassau, Jej Królewska Wysokość, Księżna Niderlandów, Księżna Oranje-Nassau, Księżna Lippe-Biesterfeld). ![]() Wspomnę jeszcze legendę o najwęższej kamienicy, którą też widziałem. Ta kamieniczka stoi akurat naprzeciwko najszerszej, bo 22-metrowej kamienicy Amsterdamu. Legenda mówi, że właściciel tej wielkiej kamienicy, bogaty kupiec Trip, na słowa swego woźnicy "ach, jak byłbym szczęśliwy, gdybym miał domek chociaż tylko tak szeroki, jak drzwi wejściowe domu mego pana", kazał wybudować dla niego naprzeciwko swego domu wąziutki dom. Niespotykana gdzie indziej jest tu też Dzielnica Czerwonych Latarni czy Muzeum Haszyszu i Marihuany. W pamięci utkwiły mi nie tylko kanały, kościoły, muzea, parki i martyrologia pomników, ale również ludzie. Twarze białe i kolorowe, a wśród nich szczególnie postać „Samotnego Wilka”, trapera jak z powieści Karola Maya, odizolowanego od tłumu na placu Rembrandta, zadowolonego z siebie i tkwiącego w nirwanie za sprawą piwa czy może trawki? Nocowaliśmy w namiotach na zielonych terenach wielkiego parku, w którym biwakowanie jest dozwolone. Czuwali nad nami dyskretnie tamtejsi strażnicy. Obawiałem się niekiedy, z uwagi na sieć kanałów i kanalików, że spać będziemy jak na łóżku wodnym, a po wbiciu szpilki od namiotu wytryśnie woda, ale dałem radę! Temperatury nocami spadały często do 6 stopni, ale nie odbierałem tego jako wielką dolegliwość. Byłem już zahartowany po majówce. Towarzyszyły nam tu całymi rodzinkami stada królików, które czuły się panami przestrzeni. Na szczęście, jak to króliki, zachowywały się bezszmerowo i nie podkradały kiełbasy spod namiotu. Każda gromadka tych puchatych stworzeń miała swój rewir i swoje nory. Po rzęsistej ulewie, gdy wokół naszego wzgórza utworzyły się wielkie kałuże i rozlewiska, pojawiły się kolorowe kaczki. Po pewnym czasie kaczki zaczęły znikać i wróciły króliki. To był znak, że woda opada. Nie musieliśmy więc czekać jak Noe w Arce, na gałązkę oliwną. ![]() Wszędzie słychać o ocieplaniu klimatu, niestety ciepło nie było, ani w czasie rajdu majówkowego nad Zatoką Gdańską Lądem i wodą po Trójmieście, ani tym razem. Następnym razem trzeba będzie sprawdzić klimatyczne przepowiednie w cieplejszej części Europy, może w Hiszpanii? Będą chętni do wyjazdu? Klamrą spinającą
opowieść może być pomnik niderlandzkiego pisarza
Eduarda Douwesa Dekkera urodzonego w Amsterdamie, znanego pod
pseudonimem Multatuli. Jest
uważany za najwybitniejszego prozaika niderlandzkiego XIX wieku.
Jego pseudonim jest cytatem z dzieła Owidiusza, co znaczy "wiele
doświadczyłem". Zdarza się, że pokaz slajdów bywa nieaktywny więc dodatkowo zdjęcia są tutaj w albumie Holandia
(kliknij na pokaz slajdów) |
07 Podróże 2013 > 1. Wyprawy wielodniowe >